czwartek, 21 września 2017

30.06.2017r.
Wizyta w Szpitalu Specjalistycznym Nr 4 w Bytomiu - urlop. Rozszerzenie źrenic. Nowe badanie (a dokładniej trzeci raz w życiu robione) -
Doktórka podchodziła do niego dwa razy, bo przez prawdopodobnie zaćmę nie udało się zrobić badania. Niestety na badaniu wyszedł jakiś uchyłek. Na pytanie skąd on mógł się wziąć, odpowiedziała, że czasem tak się zdaża po zabiegach. Dostałam krople - drogie, ale skuteczne, jak to powiedziała. No niestety tanie to one nie były - YELLOX 0,9 mg/ml ok. 55,00 zł (kropić jedną kroplę dziennie przez miesiąc.
...................... tak samo.
Po przeczytaniu ulotki (!-tak w końcu zaczęłam je czytać) okazało się, że są to krople po zabiegu zaćmy.
Czy pomogły, się okaże 04.10.2017r. podczas wizyty.

08.2017r.
Będąc w Zabrzu Rokitnicy zauważyłam na prawym oku jakąś przeźroczystą narośl. W drodze do domu zajechaliśmy na ostry dyżur. Bardzo młoda, niska pani doktor (:/)mnie przyjęła. Zbadała lampą szczelinową i stwierdziła, że to cysta. Stwierdziłam, że skoro już tu jestem, to niech sprawdzi czy wszystko ok z siatkówką.
Poprosiłam najpierw i się zaczęło :( W skrócie: jak ośmieliłam się prosić o jeszcze jakieś inne badanie, skoro jestem tu z cystą. Na moje pytanie o badanie, chyba OCT - nie pamiętałam i opisałam - to się dowiedziałam, że to jest specjalistyczne badanie i mi go nie może zrobić. No ok, zrozumiałam, że może nie jest dofinansowane, tak jak powinno. Tylko w takim razie skoro badała mnie lampą szczelinową to po co jeszcze USG (!).

środa, 28 czerwca 2017

Kolejna wizyta w szpitalu 7 marca 2017. Przyjęto mnie, zrobiono wywiad (bardzo nieprzyjemna lekarka) - z pretensją, że nie mam odpisu z poprzednich operacji (w tym z laserów, których nie mam w domu).Przyjęto mnie rano w miarę szybko. Cały dzień miałam dla siebie; nawet obiad dostałam :); wieczorem standardowo wenflon i zakaz jedzenia.
08.03.2017r. - Dzień kobiet :D
Najpierw ordynator wzywał do siebie, patrzył w gały i rozmawiał. Moja kolej, wchodzę, mówią mu co było i kiedy robione - patrzy w gały i pyta, kto mnie przysłał na usuwanie oleju, jak on najpierw wszczepia soczewkę, a dopiero później wyciąga olej (nic nie powiedziałam, zatkało mnie - przecież sam mi mówił, sam zadecydował, sam podał termin... :(). Lekarze szukali dla mnie tej nieszczęsnej soczewki, ale na stanie mieli tylko -5 ( w okularach mam -5,5). Decyzja: wyciąganie oleju. Sprawdzał (na tyle, na ile się dało) czy olej zmętnił moją soczewkę - z widoczności przez olej, jednak nie tak bardzo. Kazano mi się przygotować do zabiegu.
Przebrałam się i czekałam. z nerwów i przeciągania się czasowo łaziłam siku co chwilę ;) Powiedziano mi, że jestem 6. Pielęgniarka przyniosła mi "różową pigułeczkę", połknęłam, a że widziałam że ma chwilkę czasu to opowiedziałam jak się czułam po poprzedniej. Stwierdziła, że podano mi to samo i to znaczy że mam "czysty organizm" i dlatego tak mocno zareagował.
Przyszła moja kolej: Zawieziono mnie na łóżku do sali operacyjnej. Tym razem był Pan anestezjolog, opowiedziałam mu też historię z poprzednim połknięciem "różowej pigułki" - potwierdził to, co powiedziała pielęgniarka ;).Cały zabieg byłam świadoma - nic nie bolało, było dobrze.
Powrót na salę, drzemka, obiad, hot-dog i lody w kafejce szpitalnej, oko zaczęło boleć później. Dostałam polopirynę i przeszło :)
Rano wizyta u lekarza, później u ordynatora. Źrenica rozszerzona, więc i tak nie mogli mi zbadać dobrze jak widzę.Dostałam wypis i do domu - z czego oczywiście się ucieszyłam :)

środa, 1 marca 2017

ROZPOZNANIE:
H33.0 Przedarciowe odwarstwienie siatkówki, otwór olbrzymi (1/3 obwodu) oka prawego. Stan po leczeniu operacyjnym - opasanie gałki + plomba nadtwardówkowa - odwarstwienia siatkówki oka lewego. Stan po laserokoagulacji siatkówki, krótkowzroczność, stan po laserowej korekcji wady wzroku obu oczu.

ZASTOSOWANE LECZENIE:
miejscowo: Tropicamid, Dexamethason, Vigamox.
ogólnie: Relanium, PWE + leki własne specjalistyczne
Zabieg operacyjny dnia 31.10.2016: Witrektomia tylna, infuzja PFCL, endofotokoagulacja siatkówki, krioaplikacja przeztwardówkowa, ewakuacja PFCL, infuzja oleju silikonowego do komory ciała szklistego oka prawego.

To by było tyle z wypisu :)
Z mojej strony: muszę kropić oczy, muszę spać i chodzić ze spuszczoną głową, wizyta kontrolna 10 listopada.
Chwała za internety! (czasem się przydaje ;)) mogłam sobie sprawdzić np. co oznaczają skróty :))
Zatem, po kolei:
H33.0 to "Kod rozpoznania ICD10 (H33.0 Odwarstwienie siatkówki z przedarciem)"
(zaczerpnięte z: http://jgp.uhc.com.pl/doc/33.5/icd10/H33.0.html )
Tropicamid, Dexamethason, Vigamox - to krople, które musiałam przyjmować (nie zagłębiałam się w ich zastosowanie, bo mi do niczego nie było potrzebne - miały goić oko i to mi wystarczyło :))
Relanium - nie spodziewałam się, że ta "różowa pigułeczka" aż tak mocno działa! (dostałam ją krótko przed operacją / zabiegiem)
PWE "to płyn fizjologiczny wieloelektrolitowy- krystaloid do infuzji dożylnej" 
(zaczerpnięte z: https://portal.abczdrowie.pl/pytania/lek-pwe-podawany-w-kroplowce)

Poniżej podam linki do filmików z You Tube - coś nie dla wrażliwowców (chociaż dla mnie osobiście warto zobaczyć jaki ogromom pracy i z  jaką precyzją lekarz przeprowadza zabieg).
Witrektomia tylna
https://www.youtube.com/watch?v=xysF7QsojpA

ewakuacja PFCL ( na kanale wpisałam PFCL):
https://www.youtube.com/watch?v=A9nMrIBn6PQ&t=5s

Wróciwszy do domu spałam na dmuchanej welurowej poduszce, kształtem półksiężyca - dla mnie to było najlepsze rozwiązanie.
A! Po spaniu "na twarzy" , leżenia twarzą w dół i tak też chodzenia, wyglądałam jak Rocy Balboa, któremu ktoś obił twarz podczas walki :D Zapuchnięta cała twarz, oko przymrużone i też opuchnięte, z racji czego lekko otwarte, posiniałe; oko lewe również obrzmiałe i posiwiałe - obraz nędzy i rozpaczy ;) Ale dzielnie to znosiłam, bo wiedziałam, że idzie ku lepszemu :)


Niestety nie jestem w stanie napisać, kiedy mi się oko z zewnątrz wygoiło (na zdjęciach z tamtego okresu już 11 listopada było "czysto") :).
Wizyty kontrolne w Rybniku miałam jeszcze tylko dwie (17 listopada i 2 grudnia 2016r.). 5 grudnia już wróciłam do pracy :) - tak, cieszyłam się, już miałam dosyć siedzenia w domu ;)
Na kontrolach powiedziano mi, żeby nie zmieniać szkła prawego w okularach, bo niepotrzebnie tylko wydam pieniądze - po wyciągnięciu oleju z oka, wrócę do poprzedniej wady :)
Na ostatniej wizycie ordynator obejrzał mnie i nakazał zgłoszenie się w marcu na wyciągnięcie oleju.Ustalono mi termin na 7 marca przyjścia, a operacji 8 marca - dzień kobiet :)
Zakazano solarium, sauny, zabiegów kosmetycznych na twarz, wysiłku fizycznego, podnoszenia ciężkich rzeczy, biegania, sportów i nawet... podskakiwania (!).
Nakazano prowadzić oszczędny tryb życia -  dla mnie straszne - zawsze byłam energiczną babką, szybko chodziłam (a tego też nie mogłam, o czy sobie szybko uświadomiłam jak spróbowałam pierwszego dnia w pracy iść swoim rytmem ;)), podskakiwałam, (pod)nosiłam ciężkie rzeczy, osoby... Najbardziej chyba zabolało psychicznie, gdy zobaczyłam się w końcu z chrześniakiem i poprosił żeby go wziąć na ręce...Łzy w moich oczach. Mój chrześniak jest bardzo mądry, bo rozumiał, że nie mogę, przyszedł i przytulił się do mnie :D
Źrenica też się nie zwęziła do "normalnych" rozmiarów - nawet moja doktórka (do której kazano się wybrać w styczniu na kontrolę) się tym faktem zdziwiła. To ona mi powiedziała, że w tej chwili mam wadę +3 a noszę -5).
Żeby nie było: już po miesiącu 1,5 mogłam więcej rzeczy nosic - młodego nawet wziąć na ręce :)
Zapomniałam jeszcze dodać o efektach wizualnych ;) Do mojego oka wprowadzono olij silikonowy - niestety gazu nie dało się. Ogólnie to mam też strasznie dużo mętów w obu oczach - w prawym teraz nie, bo tam olej jest ;) Patrzenie takim okiem można porównać do patrzenia przez wylany olej do wody - pełno ok mniejszych, większych, z czarną obwódką, szarą. Lub ewentualnie do ikry - pełno małych krążków.
Teraz niecierpliwie czekam na termin :D

czwartek, 2 lutego 2017

Nadeszła niedziela 30 października 2016 roku. Wyjechaliśmy wcześniej w razie W . Zjeżdżając z autostrady zaczęło nam dymić z pod maski samochodu :( Parking pod firmą Tenneco  wolny,wezwany asistans (dalej jechać się nie dało), do szpitala już tylko około 5 km.Uratował mnie szwagier - dojechaliśmy krótko przed 17. Czekanie na lekarza, później wywiad, badanie w lampie szczelinowej, ważenie, mierzenie ciśnienia. Po godzinie zaprowadzono mnie na oddział. Tam założono mi wenflon (większy niż zwykle się zakłada przy standardowych operacjach) i opaskę na rękę (jak u noworodka albo jak na festiwalu).
31 października badanie przed operacją przez ordynatora.Oberwało mi się, że tak późno przyszłam i mam mieć świadomość, że operacja się nie uda i mogę oślepnąć :(
Wracając na salę łzy leciały ciurkiem. Pielęgniarka podała różową pigułkę, którą o dziwo! mogłam popić dwoma łykami wody :) Łzy cały czas leciały. Na sali operacyjnej pani anestezjolog spytała o co chodzi. Odpowiedziałam łamiącym się głosem co usłyszałam od ordynatora. Powiedziała tylko żebym się uspokoiła, bo łzy w operacji nie pomogą. Zaczęłam myśleć o czym innym, stałam się spokojniejsza i zaczęło mi być tak błogo...:D (pigułka zaczęła działać ;))
Z operacji nic nie pamiętam... Powtórna salę jak przez mgłę, jakiś majak, że był ordynator, coś mówił do mnie (chyba o spaniu głową w dół - wyczytałam jeszcze przed przyjściem do szpitala, że pacjent może spać też na policzku - i taka jeszcze naćpana spytałam go o to ;) potwierdził :D co mnie ucieszyło i zapadłam ponownie w błogi sen) Pamiętam jeszcze panią sprzątającą - która powiedziała, że mnie nie było 4h, że to długo...
Na prawym oku, spuchniętym jak nigdy w życiu ;) osłonka plastikowa, kropienie przez szparkę, bo się nie dało go otworzyć bardziej. Na dzień następny, popołudniu, dyżurująca lekarka kazała przyłożyć zimny kompres na oko, bo jest za bardzo spuchnięte. Kompresu, brak na oddziale, pomysłowa pielęgniarka włożyła zmoczony gazik do zamrażalnika. Miałam niestety tylko jeden i chodziłam co 15 min go wymieniać/mrozić :)
2 listopada zaczęły się nowe przyjęcia do szpitala. Ja mimo mega pozytywnej atmosfery, uczynności, otwartości i pomocy (co mnie pozytywnie zaskoczyło i do dzisiaj stawiam na wzór zachowań tamtejsze pielęgniarki i panią sprzątającą - cokolwiek chciałam zrobić, to słyszałam "Jest pani w szpitalu, proszę odpoczywać, teraz my się panią zajmujemy") chciałam do domu!
Nie napisałam jeszcze najważniejszego - teraz nie pamiętam już którego dnia to było-WIDZĘ na operowanie oko!!! Ledwo jak ;) po operacyjnie niestety po wtłoczeniu oleju (niestety nie gazu) nie da się widzieć idealnie, do tego dochodzą krople :) Ale najważniejsze, że widzę!!!
Przypomniała mi się scena jak pielęgniarka zabrała mnie do ciemni przyłożyła "zakrywacz z dziurkami jak sitko" i kazała czytać literki! Co pomyślałam, to pomyślałam. Ja po zabiegu i już mam czytać literki?!? I... JA DAŁAM RADĘ JE PRZECZYTAĆ !!! (nie wszystkie, ale jednak ;))
Wracając do wypisu - czekałam na ordynatora, na jego "obejrzenie oka" i przede wszystkim jego decyzję... Pisałam już, że jestem niecierpliwa? Czekanie mnie wykańcza - najczęściej się spóźniam niestety, bo brak mi właśnie cierpliwości na czekanie ;)
Ordynator - rosły pan, milczący raczej, bez cienia uśmiechu na twarzy. Obejrzał mnie, pomruczał coś do siebie. Widząc mów uśmiech wycedził:
- I co się się tak cieszy?
A ja jak to dziecko, które nie potrafi ukrywać emocji:
- " Bo ja widzę! I to dzięki Panu! Uratował mi Pan wzrok! - i przez chwilę już nic nie mówiłam, bo znów gula w gardle i napływające ze szczęścia łzy".
Po chwili spytałam:
- A czy mogę dzisiaj już wyjść? Proszę,proszę, proszę...
Znowu spojrzał do lampy szczelinowej:
- Może... Za 5 dni do kontroli.
Prawie wybiegłam z zabiegowego, z uśmiechem od ucha do ucha i radością wypisaną na mojej pochylonej twarzy. Pochylona musiałam jeszcze tydzień chodzić i dalej spać na "twarzy".
I na koniec jeszcze dopiszę o sytuacji z pielęgniarkami. Cały czas miałam wenflon, na wszelki wypadek. Podeszłam do kontuaru pielęgniarek, za którym siedzi jakaś nowa:
- O! My się chyba nie znamy...(Uśmiech - przyjazny)
- No ja od niedawna jestem...Ale ja chciałam to oddać, bo wychodzę :)
Wyciągnęłam rękę i wskazałam na wenflon.
- Ale tego się nie oddaje, co najwyżej
- Wiem! :) Żartuję sobie, bo się cieszę że już wychodzę :)
Dostałam wypis i grzecznie powiedziałam "Do widzenia".




piątek, 20 stycznia 2017

Nie pamiętam którego dnia siatkówka zaczęła się odklejać... :( Znowu ten strach, patrzysz i zaczyna ci się jakby czarna kurtyna przesuwać i zasłaniać widzenie - okropne uczucie.
Wspomnę jeszcze, że wszystko się zaczęło bardzo niestandardowo na przełomie lipca/sierpnia. Nie miałam "typowych" objawów odklejenia siatkówki. Po prostu patrząc prosto, szczególnie na monitor/ekran środkiem oka wszystko się zamazywało. Wtedy w październiku było tak źle, że musiałam czasem patrzeć pod kątem, żeby coś zobaczyć,
Wracając do listopada - chciałam jeszcze przed pójściem do szpitala zrobić spotkanie po urodzinowe z bliskimi znajomymi w pubie. Lokal zamówiłam z radością obmyślając szczegóły spotkania. Ale do spotkania nie doszło... Przynajmniej nie w pubie i nie z taką ilością osób jak planowałam :)
W piątek, 28 października już naprawdę niewiele (3/4 oka zasłonięte czarną kurtyną -od strony nosa do prawej strony) widziałam. Przeraziłam się tak bardzo, że zaczęłam dzwonić do szpitala. Rozdygotana rozmawiałam dopiero po ok 1,5h z ordynatorem (a to go nie było, a to miał jakieś spotkanie - wiadomo, jak to ordynator :)). Dzięki narzeczonemu, który przysłuchiwał się naszej rozmowie, jakoś doszliśmy do porozumienia, że nic się nie stanie jeśli zabieg(operacja?) odbędzie się w wyznaczonym terminie. Głos mi drżał, gula rosła w gardle, nie potrafiłam czasem wykrztusić słowa, tak się bałam złego. Potrzebowałam tylko potwierdzenia, że nawet jak siatkówka całkiem się odklei, to on ją z powrotem przyklei i wszystko się dobrze skończy, znaczy będę widzieć jak przed operacją. W rzeczywistości to wyglądało, jakby rozhisteryzowana baba chciała wymusić natychmiastowy przyjazd na salę operacyjną ;)
Między jednym a drugim dzwonieniem i czekaniem na rozmowę z Bolkiem, szukałam informacji gdzie można zrobić zabieg prywatnie, za jaką kwotę i jaki jest termin. Tak, desperacko szukałam ratunku. Dla mnie to byłby prawie koniec świata tracąc wzrok w jednym, sprawniejszym oku.
Po rozmowie z ordynatorem (Bolek, jakoś tak źle mi się kojarzy ;)) byłam już spokojniejsza :) Nawet umówiłam się z kilkorgiem najbliższych w domu (coby nie było gość z zagranicy przyjechał, nie wybaczylibyśmy sobie nie widząc się choć przez chwilę) - by nie narażać siatkówki na dalsze odwarstwianie.
Po godzinie/1,5h oddzwonił do mnie szpital z informacją, że mam się stawić do 17:00 w niedzielę w izbie przyjęć. Radość i strach się wymieszały - śmiałam się i płakałam równocześnie (tak jestem zbyt emocjonalna :)) i nie, nie czułam, że wymusiłam wcześniejsze pójście do szpitala. To było 5 dni, 5 długich dni czekania na ustalony termin. Dla mnie stanowczo za długo, a dla mojej siatkówki zapewne też.
Odkąd już wiedziałam, że mam mieć robioną witrektomię, zaczęłam szukać po internecie. Dużo nie znalazłam, dużo nie rozumiałam. Do dziś pamiętam strach przed przeczytanym zdaniem: "witrektomia - zabieg ostatniej szansy". I jak to ja, kobieta zaczęłam sobie dopisywać część drugą do tego zdania: "ostatniej? znaczy jeśli coś pójdzie nie tak to oślepnę ?, już nic nie będzie się dało zrobić ?, będę kaleką do końca życia ?, nigdy nie spełnię swojego marzenia, nie będę mogła prowadzić samochodu ?, będę ułomna do końca życia ? i jak ja sobie poradzę? A czekanie nie ułatwiało, by oderwać się od tych myśli.
W tym trudnym czasie oczekiwania wspierali mnie przyjaciele i rodzina, chociaż fejbooczkowe znajomości też dodawały otuchy :D Miałam żal do ludzi z pracy, że nikt nie zadzwonił jak się czuję czy wszystko ok. Żeby nie być niesprawiedliwą to muszę napisać, że dzwonili i pytali, ale przy okazji - jak potrzebowali informacji służbowej. Później mi przeszło :) Nikogo już nie obwiniałam, nie miałam za złe :) Każdy ma swoje życie. Ja czekająca, stojąca w miejscu. Oni w biegu, zapracowani, nie mający czasu.
Siedziałam na l4 i nie mogłam nic robić - ani czytać, ani oglądać tv, ani sprzątać...( oczy się męczyły, lewe słabe, a prawe z powiększoną źrenicą przez ciągłe kropienie atropiną, brak ruchu to brak odwarstwień).Ale ileż można siedzieć/leżeć/spać. Zawsze byłam ruchliwą osobą, leniuchem też, ale bez przesady. Uratowały mnie audiobooki! Kapitan Kloss i Porucznik Borewicz :D Nigdy się nie nudzą i nie zostawiają złych wspomnień - głos św. pamięci Stanisława Mikulskiego i Bronisława Cieślaka, mają w swoich głosach pamięć lat młodości, gdy się oglądało w TV, ich przygody...i co najważniejsze tylko się słucha :)

czwartek, 19 stycznia 2017

Z moim widzeniem w prawym oku źle się zaczęło dziać na przełomie lipca i sierpnia. Zrzuciłam to na karb niedospania, prażącego słońca, zbyt dużej ilości kawy, alkoholu i papierosów.
We wrześniu, jak co roku mnóstwo pracy w pracy, prywatnie też w środku remontu mieszkania, więc wizytę u okulistki odłożyłam na październik, kiedy to miałam wziąć urlop na sprzątanie mieszkania.
13 października wybrałam się po pracy do przychodni, niestety nie zadzwoniłam żeby się upewnić, że okulistka przyjmuje i zrobiłam sobie spacerek ;) Kazano jednak przyjść na drugi dzień na 10:00 :)
Rano bez śniadania, na lekkim kacu (już na urlopie) siedzę i czekam na swoją kolej. Miła Pani doktor pyta co się dzieje, kropi oczy do badania. Po 20 min. ponownie wchodzę do gabinetu, siadam przy hmmmm... maszynie do badania dna oka, żartujemy i próbujemy zgadywać co też tym razem mogło się stać... :)
Niestety, oglądając je zza szkła powiększającego, ja posłusznie patrzę a to w lewo a to w prawo, a to w dolny prawy róg itd. doktórka nie ma dobrych wieści - zauważa dwie dziurki i rozdarcie siatkówki :(
Odesłała mnie w trybie natychmiastowym do szpitala na laserowanie. Laserowanie średnio przyjemne, szczególnie jak laser "najedzie" na zdrową część siatkówki. Wyszłam stamtąd osłabiona i zmęczona (emocje wzięły górę - siatkówka to nie przelewki jak dla mnie). Wypisanie recepty na atropinę. Słaba strasznie, nie jestem w stanie iść od razu do apteki. Po godzinie wyruszam - okazuje się, że recepta jest źle opisana przez młodą lekarkę - powrót do szpitala, czekanie na przepisanie recepty. 3 krople 3 razy dziennie, tak zaleciła "młoda". Kolejna wizyta na dzień następny na 9:00.
Stawiłam się punktualnie, jak nigdy :) Jest już moja doktórka :)
"Młoda" uczy się na mnie laserowania - moja patrzy w które miejsca skierować laser,młoda ich szuka i laseruje. Doktórka zwiększa moc lasera (boli już naprawdę bardzo - pocieszenie od doktórki: "rzadko używam tak dużej mocy" - kolejne "moje szczęście" :)). Wracam do domu, wolno bardzo wolno, słońce świeci, a to jeszcze bardziej utrudnia (dobrze, że drogę znam na pamięć:)). Obiecuję, że będę leżeć, nic nie robić, oszczędzać się i wrócić w poniedziałek do ostatniego laserowania.
Poniedziałek rano. Czekam już na wizytę, gdy nagle wlatuje recepcjonistka szpitalna z awanturą, że muszę mieć skierowanie, bo jeśli go nie będzie to nie zostanę przyjęta :/ Ze łzami w oczach pokonuję ileś tam metrów do przychodni, modląc się żeby tylko była doktórka... Oczywiście z moim szczęściem nie ma doktórki a przychodnia "zawalona" ludźmi. Przyszła w miarę szybko, ja w desperacji "wepchałam się" jako pierwsza - zostawiłam otwarte drzwi,tak na rozgrzeszenie, żeby ludzie słyszeli że to pilne i zajmie naprawdę chwilę... Ledwo dostałam to cholerne skierowanie dzwoni moja okulistka z pytaniem gdzie jestem? :) Ufff... Nic się nie dzieje - szczęśliwa wracam na laserowanie.
21 października stawiam się do kontroli :) Pomyliłam dni, ale mnie przyjęła (miałam być w poniedziałek) :) Najpierw zapytałam o atropinę czy muszę jej tak dużo kropić, bo wystąpiły u mnie działania niepożądane: senność (taka mega, nic bym innego nie robiła tylko spała, dodatkowo sen kamienny, a mam raczej płytki) i swędzenie skóry.Jak się dowiedziała ile tego mi zaleciła "młoda",to złapała się za głowę ;) Jedna kropla trzy razy dziennie.
Siatkówka w tak złym stanie, że musi się poradzić ordynatora czy jest sens opasania (laserowanie pomogło tylko na dwie dziurki). Czułam, że jest źle. Ale jeszcze miałam nadzieję... Ordynator, postawny chłop swoją drogą ;) nawet długo nie badał...co źle wróżyło...ja spięta siedzę słuchając, że oni tutaj nie poradzą i Rybnik najlepiej... Jestem zbyt uczuciowa, jak to usłyszałam to w ryk (taka beksa ze mnie czy ze szczęścia czy ze smutku, to płaczę). Takim najgorszym wtedy momentem było gdy ordynator położył mi rękę na ramieniu i powiedział coś w stylu "trzymaj się dziecko". Gula w gardle i łzy popłynęły już strugą :( Uspokoiwszy się trochę, okulistka zaprosiła na dalsze oglądanie i rozmowę. Tam mi powiedziała, że mam się zgłosić na 11:00 w rybnickim szpitalu, na 11 piętrze u ordynatora Bolka. Muszę mieć niestety zrobioną witrektomię. Zapytałam jeszcze czy będę widzieć, odpowiedzieli, że wszystko w rękach Bolka...I znowu miałam się oszczędzać.Czekało mnie jednak spotkanie rodzinne i przygotowania, więc oszczędzanie było średnie, jednak dobre dla mnie; nie pozwalałam sobie, bo nie miałam czasu na złe, najgorsze myśli :) Weekend był piękny, ciepły. Serdeczny, pełen gwaru i spokoju, spotkanie rodzinne, spacer po parku. Chciałam go spędzić tak jakby nic się nie działo, tak jak powinniśmy spędzać czas,nie myśląc co dalej z moim okiem, czy będzie ono sprawne czy też nie.
24 października pojechaliśmy, już spakowana że tam zostanę. Przyjęto mnie, ale nie do szpitala a do przychodni przyszpitalnej. Znowu mi oglądano oko, ustalono termin na 2 listopada i odesłano do domu.