piątek, 20 stycznia 2017

Nie pamiętam którego dnia siatkówka zaczęła się odklejać... :( Znowu ten strach, patrzysz i zaczyna ci się jakby czarna kurtyna przesuwać i zasłaniać widzenie - okropne uczucie.
Wspomnę jeszcze, że wszystko się zaczęło bardzo niestandardowo na przełomie lipca/sierpnia. Nie miałam "typowych" objawów odklejenia siatkówki. Po prostu patrząc prosto, szczególnie na monitor/ekran środkiem oka wszystko się zamazywało. Wtedy w październiku było tak źle, że musiałam czasem patrzeć pod kątem, żeby coś zobaczyć,
Wracając do listopada - chciałam jeszcze przed pójściem do szpitala zrobić spotkanie po urodzinowe z bliskimi znajomymi w pubie. Lokal zamówiłam z radością obmyślając szczegóły spotkania. Ale do spotkania nie doszło... Przynajmniej nie w pubie i nie z taką ilością osób jak planowałam :)
W piątek, 28 października już naprawdę niewiele (3/4 oka zasłonięte czarną kurtyną -od strony nosa do prawej strony) widziałam. Przeraziłam się tak bardzo, że zaczęłam dzwonić do szpitala. Rozdygotana rozmawiałam dopiero po ok 1,5h z ordynatorem (a to go nie było, a to miał jakieś spotkanie - wiadomo, jak to ordynator :)). Dzięki narzeczonemu, który przysłuchiwał się naszej rozmowie, jakoś doszliśmy do porozumienia, że nic się nie stanie jeśli zabieg(operacja?) odbędzie się w wyznaczonym terminie. Głos mi drżał, gula rosła w gardle, nie potrafiłam czasem wykrztusić słowa, tak się bałam złego. Potrzebowałam tylko potwierdzenia, że nawet jak siatkówka całkiem się odklei, to on ją z powrotem przyklei i wszystko się dobrze skończy, znaczy będę widzieć jak przed operacją. W rzeczywistości to wyglądało, jakby rozhisteryzowana baba chciała wymusić natychmiastowy przyjazd na salę operacyjną ;)
Między jednym a drugim dzwonieniem i czekaniem na rozmowę z Bolkiem, szukałam informacji gdzie można zrobić zabieg prywatnie, za jaką kwotę i jaki jest termin. Tak, desperacko szukałam ratunku. Dla mnie to byłby prawie koniec świata tracąc wzrok w jednym, sprawniejszym oku.
Po rozmowie z ordynatorem (Bolek, jakoś tak źle mi się kojarzy ;)) byłam już spokojniejsza :) Nawet umówiłam się z kilkorgiem najbliższych w domu (coby nie było gość z zagranicy przyjechał, nie wybaczylibyśmy sobie nie widząc się choć przez chwilę) - by nie narażać siatkówki na dalsze odwarstwianie.
Po godzinie/1,5h oddzwonił do mnie szpital z informacją, że mam się stawić do 17:00 w niedzielę w izbie przyjęć. Radość i strach się wymieszały - śmiałam się i płakałam równocześnie (tak jestem zbyt emocjonalna :)) i nie, nie czułam, że wymusiłam wcześniejsze pójście do szpitala. To było 5 dni, 5 długich dni czekania na ustalony termin. Dla mnie stanowczo za długo, a dla mojej siatkówki zapewne też.
Odkąd już wiedziałam, że mam mieć robioną witrektomię, zaczęłam szukać po internecie. Dużo nie znalazłam, dużo nie rozumiałam. Do dziś pamiętam strach przed przeczytanym zdaniem: "witrektomia - zabieg ostatniej szansy". I jak to ja, kobieta zaczęłam sobie dopisywać część drugą do tego zdania: "ostatniej? znaczy jeśli coś pójdzie nie tak to oślepnę ?, już nic nie będzie się dało zrobić ?, będę kaleką do końca życia ?, nigdy nie spełnię swojego marzenia, nie będę mogła prowadzić samochodu ?, będę ułomna do końca życia ? i jak ja sobie poradzę? A czekanie nie ułatwiało, by oderwać się od tych myśli.
W tym trudnym czasie oczekiwania wspierali mnie przyjaciele i rodzina, chociaż fejbooczkowe znajomości też dodawały otuchy :D Miałam żal do ludzi z pracy, że nikt nie zadzwonił jak się czuję czy wszystko ok. Żeby nie być niesprawiedliwą to muszę napisać, że dzwonili i pytali, ale przy okazji - jak potrzebowali informacji służbowej. Później mi przeszło :) Nikogo już nie obwiniałam, nie miałam za złe :) Każdy ma swoje życie. Ja czekająca, stojąca w miejscu. Oni w biegu, zapracowani, nie mający czasu.
Siedziałam na l4 i nie mogłam nic robić - ani czytać, ani oglądać tv, ani sprzątać...( oczy się męczyły, lewe słabe, a prawe z powiększoną źrenicą przez ciągłe kropienie atropiną, brak ruchu to brak odwarstwień).Ale ileż można siedzieć/leżeć/spać. Zawsze byłam ruchliwą osobą, leniuchem też, ale bez przesady. Uratowały mnie audiobooki! Kapitan Kloss i Porucznik Borewicz :D Nigdy się nie nudzą i nie zostawiają złych wspomnień - głos św. pamięci Stanisława Mikulskiego i Bronisława Cieślaka, mają w swoich głosach pamięć lat młodości, gdy się oglądało w TV, ich przygody...i co najważniejsze tylko się słucha :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz