czwartek, 2 lutego 2017

Nadeszła niedziela 30 października 2016 roku. Wyjechaliśmy wcześniej w razie W . Zjeżdżając z autostrady zaczęło nam dymić z pod maski samochodu :( Parking pod firmą Tenneco  wolny,wezwany asistans (dalej jechać się nie dało), do szpitala już tylko około 5 km.Uratował mnie szwagier - dojechaliśmy krótko przed 17. Czekanie na lekarza, później wywiad, badanie w lampie szczelinowej, ważenie, mierzenie ciśnienia. Po godzinie zaprowadzono mnie na oddział. Tam założono mi wenflon (większy niż zwykle się zakłada przy standardowych operacjach) i opaskę na rękę (jak u noworodka albo jak na festiwalu).
31 października badanie przed operacją przez ordynatora.Oberwało mi się, że tak późno przyszłam i mam mieć świadomość, że operacja się nie uda i mogę oślepnąć :(
Wracając na salę łzy leciały ciurkiem. Pielęgniarka podała różową pigułkę, którą o dziwo! mogłam popić dwoma łykami wody :) Łzy cały czas leciały. Na sali operacyjnej pani anestezjolog spytała o co chodzi. Odpowiedziałam łamiącym się głosem co usłyszałam od ordynatora. Powiedziała tylko żebym się uspokoiła, bo łzy w operacji nie pomogą. Zaczęłam myśleć o czym innym, stałam się spokojniejsza i zaczęło mi być tak błogo...:D (pigułka zaczęła działać ;))
Z operacji nic nie pamiętam... Powtórna salę jak przez mgłę, jakiś majak, że był ordynator, coś mówił do mnie (chyba o spaniu głową w dół - wyczytałam jeszcze przed przyjściem do szpitala, że pacjent może spać też na policzku - i taka jeszcze naćpana spytałam go o to ;) potwierdził :D co mnie ucieszyło i zapadłam ponownie w błogi sen) Pamiętam jeszcze panią sprzątającą - która powiedziała, że mnie nie było 4h, że to długo...
Na prawym oku, spuchniętym jak nigdy w życiu ;) osłonka plastikowa, kropienie przez szparkę, bo się nie dało go otworzyć bardziej. Na dzień następny, popołudniu, dyżurująca lekarka kazała przyłożyć zimny kompres na oko, bo jest za bardzo spuchnięte. Kompresu, brak na oddziale, pomysłowa pielęgniarka włożyła zmoczony gazik do zamrażalnika. Miałam niestety tylko jeden i chodziłam co 15 min go wymieniać/mrozić :)
2 listopada zaczęły się nowe przyjęcia do szpitala. Ja mimo mega pozytywnej atmosfery, uczynności, otwartości i pomocy (co mnie pozytywnie zaskoczyło i do dzisiaj stawiam na wzór zachowań tamtejsze pielęgniarki i panią sprzątającą - cokolwiek chciałam zrobić, to słyszałam "Jest pani w szpitalu, proszę odpoczywać, teraz my się panią zajmujemy") chciałam do domu!
Nie napisałam jeszcze najważniejszego - teraz nie pamiętam już którego dnia to było-WIDZĘ na operowanie oko!!! Ledwo jak ;) po operacyjnie niestety po wtłoczeniu oleju (niestety nie gazu) nie da się widzieć idealnie, do tego dochodzą krople :) Ale najważniejsze, że widzę!!!
Przypomniała mi się scena jak pielęgniarka zabrała mnie do ciemni przyłożyła "zakrywacz z dziurkami jak sitko" i kazała czytać literki! Co pomyślałam, to pomyślałam. Ja po zabiegu i już mam czytać literki?!? I... JA DAŁAM RADĘ JE PRZECZYTAĆ !!! (nie wszystkie, ale jednak ;))
Wracając do wypisu - czekałam na ordynatora, na jego "obejrzenie oka" i przede wszystkim jego decyzję... Pisałam już, że jestem niecierpliwa? Czekanie mnie wykańcza - najczęściej się spóźniam niestety, bo brak mi właśnie cierpliwości na czekanie ;)
Ordynator - rosły pan, milczący raczej, bez cienia uśmiechu na twarzy. Obejrzał mnie, pomruczał coś do siebie. Widząc mów uśmiech wycedził:
- I co się się tak cieszy?
A ja jak to dziecko, które nie potrafi ukrywać emocji:
- " Bo ja widzę! I to dzięki Panu! Uratował mi Pan wzrok! - i przez chwilę już nic nie mówiłam, bo znów gula w gardle i napływające ze szczęścia łzy".
Po chwili spytałam:
- A czy mogę dzisiaj już wyjść? Proszę,proszę, proszę...
Znowu spojrzał do lampy szczelinowej:
- Może... Za 5 dni do kontroli.
Prawie wybiegłam z zabiegowego, z uśmiechem od ucha do ucha i radością wypisaną na mojej pochylonej twarzy. Pochylona musiałam jeszcze tydzień chodzić i dalej spać na "twarzy".
I na koniec jeszcze dopiszę o sytuacji z pielęgniarkami. Cały czas miałam wenflon, na wszelki wypadek. Podeszłam do kontuaru pielęgniarek, za którym siedzi jakaś nowa:
- O! My się chyba nie znamy...(Uśmiech - przyjazny)
- No ja od niedawna jestem...Ale ja chciałam to oddać, bo wychodzę :)
Wyciągnęłam rękę i wskazałam na wenflon.
- Ale tego się nie oddaje, co najwyżej
- Wiem! :) Żartuję sobie, bo się cieszę że już wychodzę :)
Dostałam wypis i grzecznie powiedziałam "Do widzenia".